Taka sytuacja:
wraz z koleżanką zostałyśmy mianowane opiekunkami na wycieczce szkolnej. Mniej
więcej w połowie drogi w okolice Warszawy, jeden z chłopców siedzących przed
nami odwrócił się na swoim siedzeniu i zapuścił ogromnego żurawia w naszą
stronę. Bystrym okiem wypatrzył włożoną w siedzeniową przegródkę książkę, którą
jeszcze zaledwie kilka minut temu pochłaniałyśmy.
- Ooo, co to za
książka, proszę pani? – pyta bystrzak. My zmieszane, ale koleżanka (mistrzyni
ciętej riposty) sprytnie odpowiedziała:
- Fifty Shades
of Grey. – istotnie taki był tytuł, gdyż lektura w języku Szekspira.
- Grej…? – i
nagle… błysk w oku i uśmiech bystrzaka – Aaaa! Moja mama też czytała tego
Greja! Do trzeciej w nocy czytała, wie pani?! Nawet moja siostra chciała, ale
mama powiedziała, że jest jeszcze za młoda.
Koleżanka patrzy
na mnie, ja na nią i w śmiech.
- To musi być
jakaś przygodowa książka, bo mama to na nic nie miała czasu jak ją czytała…
Tyle w temacie TEGO
Grey’a… zdaję sobie sprawę z tego, że
książka ta (a wkrótce pewnie i film) wzbudza w narodzie skrajne emocje. Znawcy
krzyczą, że gniot, że nic innego jak tanie romansidło. Za to kobiety czytając
nie mają nawet czasu obiadu rodzinie ugotować i pochłaniają książkę w jeden
wieczór. Mało tego! Jestem przekonana, że z jej pomocą ożywił się niejeden
związek ;P
źródło: http://www.ew.com/sites/default/files/i/2012/11/05/fifty-shades-of-grey-onesie_0.jpg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz