czwartek, 27 sierpnia 2015

DYSkusja

www.pixabay.com

Wokół specyficznych trudności w uczeniu się (bo tak właśnie określa się dysleksję i jej przyjaciółki) narosło wiele pytań i wątpliwości. Skąd się biorą? Skąd (nagle) taki wysyp? Wreszcie pojawia się mój ulubiony komentarz: "Za moich czasów tego nie było! Jak komuś w szkole nie szło, to trzeba było przysiąść i się nauczyć!"

Zacznę więc od tego ostatniego:
Otóż za moich czasów, jeśli na WFie dzieciak nie zasuwał jak Perishing  i nie zmieścił się w przewidzianym ustawowo czasie, dostawał jedynkę. To samo spotkało go, kiedy nie trafił do kosza, nie zrobił w minutę pięciuset pompek, albo nie wykonał z odpowiednią gracją układu akrobatycznego. Czy to oznacza, że dziecko było niepełnosprawne? Bynajmniej! Wiadomo, że każdy jest dobry w czymś innym i nie można wymagać od niskiej osoby żeby fruwała pod koszem jak Michael Jordan. 

Podobnie jest ze specyficznymi trudnościami w nauce. Jedni mają większe możliwości, inni mniejsze.
Gwoli ścisłości: specyficzne trudności w uczeniu się to zbiór zaburzeń występujących w układzie nerwowym. Najczęściej mówi się o zaburzeniach występujących w neuroprzekaźnikach ponieważ zaburzenia dyslektyczne to zaburzenia na linii oko - ręka. Nie chodzi tutaj o niepełnosprawność, bowiem osoba z takim zaburzeniem ma na ogół sprawne ręce i dłonie. Zna doskonale wszelkiego rodzaju definicje, litery, cyfry, znaki, itp. Jednak poprzez błąd występujący w neuroprzekaźnikach nie jest w stanie poprawnie czegoś napisać, opisać, obliczyć, czy przeczytać. Nie chodzi tu tylko o błędy ortograficzne, czy przestawianie liter w wyrazach. Dyslektycy bardzo często mają ogromne problemy ze skomponowaniem dłuższej wypowiedzi pisemnej, czy ustnej. Problemy sprawia im także zapamiętywanie materiału, czy zrozumienie złożonego polecenia.

www.pixabay.com

Trudności w uczeniu się występują już u najmłodszych. Ich rezultatem może być problem z nauką czytania, a później z czytaniem ze zrozumieniem. Mają zaburzony słuch fonematyczny, czyli kłopoty z prawidłowym rozróżnieniem głosek, które pozwala składać głoski w logiczną całość (wyrazy). Problem z analizą i syntezą wyrazów (dzielenie wyrazów na sylaby oraz składanie sylab w wyrazy). Dyslektycy mogą mieć problemy z orientacją w przestrzeni (lewo-prawo, przód-tył) a także z przejrzystym pismem. 
Tyle w kwestii przebiegu dysleksji rozwojowej...

Teraz kolej na: "Za moich czasów... "
Otóż, może i za moich czasów tego nie było, ale za tych moich czasów nie było też internetu, Facebooka, smartfonów, samochodów z klimatyzacją i dronów. O selfie już nawet nie wspominam ;P Za tych samych czasów nie było także alergii, depresji, prokrastynacji i lęków. Czy to oznacza, że skoro kiedyś czegoś nie znaliśmy, to znaczy, że tak ma być teraz? Czy może tylko dlatego, że o czymś nie wiedzieliśmy albo nie umieliśmy tego zdiagnozować, to znaczy, że tego nie było? Czy postęp jest zarezerwowany tylko dla techniki i lekkiej rozrywki umysłowej?

Rozwój (na szczęście) dociera do wszystkich dziedzin nauki, również biologii, chemii i psychologii. Dzięki temu możemy dowiedzieć się więcej o tym, jak funkcjonuje nasz mózg. Możemy również dowiedzieć się, kiedy coś w nim jest nie tak. Takie życie ;)

Teraz kwestia "skąd TO się bierze...?"
Dysleksja rozwojowa może być zarówno wrodzona, jak i nabyta. Jeśli któreś z rodziców boryka się z takim zaburzeniem, istnieje prawdopodobieństwo, że ich dzieci, również spotka podobny los.
Niestety, nawet jeśli rodzice nie mieli żadnych problemów z uczniem się, nie gwarantuje to jednak, że ich dzieci również nie będą ich miały. Trudności w uczeniu  się mogą mieć także swoje źródło w zmianach anatomicznych zachodzących w okresie ciąży, porodu oraz w zmianach uwarunkowanych środowiskowo. Kiedyś doszłam do wniosku, że być może jest to cena, jaką płacimy za postęp i nasze wygodne życie.

Podobnie jak większość obecnych dwudziesto- i trzydziestolatków połowę swojego dzieciństwa spędziłam na podwórku. Biegaliśmy wtedy po drewnianych konstrukcjach i zwisaliśmy, jak małpki z metalowych drabinek. Dziś takie sprzęty są niedopuszczalne, nieatestowane i niebezpieczne! Pomogły nam one jednak stymulować rozwój. To właśnie na tych śmiertelnie niebezpiecznych drabinkach ćwiczyliśmy utrzymywanie równowagi, stymulowaliśmy błędnik i rozwijaliśmy koordynację wzrokowo - ruchową. Razem z nami rozwijały się nasze mięśnie (w tym tak ważna obręcz barkowa), a także nasz mózg! Po powrocie do domu trzeba było popracować nad motoryką małą kręcąc kurkami w kranie i myjąc ręce mydłem w kostce. Wszystkie dzieci w zerówce potrafiły wiązać buty, a jazda na rowerze bez trzymanki nie była nam obca. Niestety teraz w kranach mamy mieszadła, a mydło spływa wprost na nasze dłonie, wystarczy tylko podłożyć ją w odpowiednie miejsce. Drabinki już dawno zniknęły, sąsiedzi sumiennie pilnują, żeby dzieci nie wchodziły na trawnik (o drzewach już nie wspomnę!). Buty są na rzepy, więc nie trzeba umieć wiązać, a sztywne palce dzieci doskonale nadają się do scrollowania.
www.pixabay.com

Trudności w uczeniu się mogą przytrafić się każdemu dziecku, bez względu na jego poziom intelektualny. Jestem jak najbardziej za ich wczesnym wykrywaniem (już na pierwszym etapie edukacji można stwierdzić, czy dziecko jest zagrożone dysleksją, czy nie), jednak badania w poradni psychologiczno-pedagogicznej nie mają na celu dostarczenia rodzicom papierków, dzięki którym dziecko będzie inaczej oceniane lub będzie miało więcej czasu na sprawdzanie. Na tym papierku znajdują się bowiem nie tylko zalecenia dla nauczycieli, ale (przede wszystkim!) zalecenia dla rodziców. Skutki dysleksji rozwojowej można (i trzeba) niwelowac. W ten sposób mamy szansę wychować, zdrowe, sprawne i pewne siebie dziecko, które śmiało wkroczy w dorosłość.

http://liceum.magellanum.edu.pl

Materiał napisany na podstawie:

Jaworska M., Uczeń ze specyficznymi trudnościami w uczeniu się na lekcji języka obcego a ocenianie. Języki Obce w Szkole, 2012

www.ptd.edu.pl 

środa, 12 sierpnia 2015

Pamiętnik z czekania cz. III

www.pixabay.com

Dzień 8.

Drogi pamiętniczku…
dziś mam ewidentnie dobry dzień :) Udało nam się zarezerwować pokój nad morzem :D Jest szansa, że tam się trochę ogarnę i wyluzuję :) Morze jest super! W ogóle (zupełnie nie wiem, dlaczego) zbiorniki wodne działają na mnie bardzo relaksująco. Niedawno byliśmy z kolegą małżonkiem w domku nad jeziorem i było bajecznie. Być może jest tak, że woda wyciąga ze mnie stres ;)


Dzień 9.

Drogi pamiętniczku…
jestem na fali! Dziś są urodziny mojej ukochanej Siostruni! Będzie impreza :D Od rana głowę zaprząta mi tylko to (no może jeszcze parę innych spraw, ale to najbardziej). Szykujemy dla niej prezent-niespodziankę. Na pewno się spodoba, w końcu sama mi o tym powiedziała… Któregoś dnia podczas obiadu u Rodziców wyszłyśmy na balkon i tam przyznała mi się… Nie myślałam, że ulegnie magii tego urządzenia, ale z drugiej strony zdałam sobie sprawę, że sekretnie przyznaję jej rację… „Ten iPhone jest naprawdę spoko, wiesz…”.  Nie było innej rady, jak ogłosić kolektę i zakupić. Oczywiście białego ;D


Dzień 10.

Drogi pamiętniczku…
impreza była super :D Świetnie się bawiliśmy, były tańce, hulanki, swawole! Siska wybrała rewelacyjne miejsce :) Wszyscy (pisząc wszyscy mam oczywiście na myśli wszystkie dziewczyny) zachwycały się moją szarą tiulową spódnicą. Musisz wiedzieć, pamiętniczku, że nie jest to byle spódnica, jak ten szary badziew z Reserved pod tytułem podszewka i dwie warstwy tiulu na krzyż (pfff). Moja spódnica ma tyle warstw, że podszewki nawet nie widać (ha!)! Nawet kolega małżonek powiedział, że wyglądam jak Carrie Brashaw! Dziś kolejna impreza, tym razem rodzinna! Zum Wohl…!


Dzień 11.

Drogi pamiętniczku…
spotkało mnie coś niesamowitego! Zostanę matką chrzestną! Mojej własnej prywatnej i w dodatku pierwszej siostrzenicy (bo jak nazwać córeczkę siostry ciotecznej? Ha! Teraz to proste: chrześniaczka!). Jestem taka szczęśliwa, wdzięczna, dumna i w szoku jednocześnie :D Aż sama się sobie dziwie ;P Sama myślałam, że będzie gorzej, bo tak akurat się złożyło, że z Quzynką razem byłyśmy w ciąży. Nawet umawiałyśmy się już na wspólne spacery (co nie jest tak oczywiste, bo mieszkamy w różnych miastach ;P), między naszymi maluchami mały być cztery miesiące różnicy. Ale… wyszło jak wyszło i będzie więcej ;) Wszyscy (łącznie ze mną :P) zastanawiali się, jak ogarnę narodziny małej Ninjy. Na szczęście dałam radę :D Mniej więcej jak Phoebe i Rachel z Friends’ów, kiedy Monica i Chandler się zaręczyli (I’m 90% happy and only 10% jealous :P). Jednak kiedy zobaczyłam małą Ninję zniknęło nawet te 10% :D Jestem tak szczęśliwa, że w drodze powrotnej omawiałam z kolegą małżonkiem najlepszy prezent na chrzciny :P


Dzień 12.

Drogi pamiętniczku…
czuję, że nic z tego nie będzie. Olałam kolejny test, a on się na mnie wypiął jedną kreską. Nie boli mnie nic poza brzuchem, co chyba oznacza rychły przyjazd ciotki, a to z kolei oznacza, że w moim brzuchu nic się nie zadziało… Nic. Nothing. Nix. Nada… trochę qwa szkoda. Szkoda też tych wszystkich mojito virgin… Coś czuję, że jak ta ciotka przyjedzie, to będzie płacz i zgrzytanie zębów… Szanowny małżonku, szykuj się!

Dzień 13.

Drogi pamiętniczku…
kolega małżonek (podświadomie, acz dla swojego dobra) funduje mi rozrywki, żebym nie myślała sobie za dużo w tym oczekiwaniu. Dziś wybraliśmy się do teściów i spędziliśmy cały dzień na świeżym powietrzu :) Małżonek skosił trawę, ja wypielęgnowałam im psa, a potem poszłam w szpinak i buraki ;P Wróciliśmy obładowani darami ogrodu jak wielbłądy. Teraz nic tylko zrobić sałatkę z białych buraków i szpinaku, sfotografować, przefiltrować, ohaszować i na insta! Druga sprawa jest taka, że w drodze powrotnej wstąpiliśmy do Lidla. Kolega małżonek przypadkowo trafił na ostatni w mieście ekspres do kawy, na który ostrzyłam sobie zęby od czwartku, ale okazało się, że nie ja jedna. Naród poszedł w te ekspresy jak dzik w żołędzie pozostawiając po sobie krew i pożogę. Na szczęście ktoś chyba nieumiejętnie ukrył swoją zdobycz, a małżonek przypadkowo odkrył kryjówkę. Po starannym obejrzeniu zawartości kartonu kroczyliśmy dumnie do kasy ;D



Dzień 14.

Drogi pamiętniczku…
nie wiem, jak to napisać, więc może posłużę się cytatem za wieszczem:

Lepiej niech się pojawi kto tylko chodzić zdoła 
i bijcie w dzwony we wszystkich kościołach 
klękajcie żony, bo przecież uwielbiony 
wreszcie zawitał w wasze strony 

on 
już tu jest 
on już tu już tu jest
(Abradab "ON")


Yey! Ciąża 2.0 :D 

wtorek, 4 sierpnia 2015

Pamiętnik z czekania cz. II

www.pixabay.com

Dzień 5.

Drogi pamiętniczku…
dość niesamowicie radzę sobie z tym czekaniem :D Odświeżyłam łazienkę, nadrobiłam dekupażowe zaległości, w moim mieszkaniu panuje porządek, co jest raczej rzadkością, bo (Mamusiu, tego nie czytaj!) na co dzień szkoda mi czasu na sprzątanie :P Mało tego, nadrabiam książkowe zaległości! Najbardziej jednak cieszę się z tego, że domowym sposobem, przy pomocy farby z drogerii pozbyłam się ombre (tu przestroga dla potomnych: NIGDY NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU! Serio.), a przynajmniej taki miałam plan. Ogólnie nie polecam, ale przynajmniej moją głowę zaprząta teraz myśl: Co tu zrobić, żeby nie wyglądać, jak ostatni debil?


Dzień 6.

Drogi pamiętniczku…
to jest jakiś dramat (mam na myśli czekanie)! Człowiek ma wakacje, czas na naładowanie bateryjek i zamiast korzystać z tego, że można poleżeć do góry brzuchem, ten człowiek chodzi i się przejmuje czekaniem. Myślę sobie, że byłoby łatwiej, gdyby szanowny małżonek nie pracował w godzinach popołudniowo-wieczornych. Całe szczęście, że już niedługo i jemu przyjdzie cieszyć się ustawowo mu przysługującym czasem na wypoczynek :D Ale czy na pewno…? W końcu będzie wypoczywał ze mną ;P


Dzień 7.

Drogi pamiętniczku…

pamiętaj, nigdy nie ufaj temu, co producent napisał na opakowaniu! Zwłaszcza na testach ciążowych! Sęk w tym, drogi pamiętniczku, że oni tam napisali, że możesz sprawdzić, czy jesteś w ciąży już po 6-ciu dniach! Pfff, wierutne kłamstwo i pomówienia! Akurat, po sześciu dniach niczego się nie dowiesz ;) Producenci testów ciążowychodzi specjalnie to robią. Żerują na takich naiwniakach, jak ja. Mało tego, dołączyli mi do opakowania ulotkę, na której napisali, że to, że test jest negatywny, to w cale nie znaczy, że nie jestem w ciąży. Muszę odczekać kilka dni i zrobić test ponownie. Naciągacze!

***

Pamiętnik z czekania cz. I

www.pixabay.com

Dzień 1.

Drogi pamiętniczku…
już raz byłam mamą, ale, nie wiadomo dlaczego, ktoś lub coś zadecydowało, że to nie mój czas i dupa. Podobno to spotyka aż 20% przyszłych mam, jednak trzeba przyznać, że statystyka w tym wypadku niezbyt sprawdza się jako pocieszenie. Podobnie jak hasła w stylu:
Jesteś jeszcze młoda, będziesz miała mnóstwo dzieci” (dopełnieniem tego hasła jest najczęściej swawolne machnięcie ręką) – kiedy ja, tak naprawdę, nie chcę mieć mnóstwa dzieci, chcę tamto jedno.
„Przynajmniej wiesz, że możesz zajść w ciążę” (tutaj następuje pełne wywyższenia spojrzenie koleżanki, która stara się o dziecko) – masz rację, koleżanko, w konkursie pt. Kto ma gorzej, zdecydowanie wygrywasz, bhawo Ty!
Muszę przyznać, że się trochę zdenerwowałam, więc nie będę już brnęła dalej w ten temat ;)


Dzień 2.

Drogi pamiętniczku…
czekanie jest do dupy. Za to bardzo zabawny jest fakt, że czekać przyszło właśnie mi. Nie znam osoby, która byłaby bardziej niecierpliwa niż ja sama. No, może mój własny, osobisty dziadek (genetyka – to wiele tłumaczy). Tym sposobem jest mi dane czekać i czekać i czekać… Zatem czekam, choć raczej niecierpliwie. Cierpliwość nie ma tu nic do rzeczy. Dlatego chodzę cała wściekła, przez co obrywa szanowny małżonek. Sama już nie wiem, czy wściekam się dlatego, że czekam, czy to może PMS. Jedno jest pewne: nienawidzę bezczynnie czekać!


Dzień 3.

Drogi pamiętniczku…
okazało się, że ta wściekłość to jednak PMS (yey!). Moja euforia trwała nawet kilka dni, jednak zginęła marnie w nawałnicy, przygnieciona myślami w stylu: Co dalej?, Trzeba działać!, Do roboty!, Kiedy będzie ten właściwy moment?!
Po prostu jestem idiotką. W taki sposób nigdy się nie doczekam!


Dzień 4.

Drogi pamiętniczku…
jakoś sobie z tym planowaniem poradziliśmy i, muszę przyznać, że było to bardzo miłe #fun #romantic #greattime #withmylove. Teraz pozostaje nam tylko czekać! #funfunfun 

***