środa, 19 lipca 2017

Żłobek

Ostatnio głośno zrobiło się o lęku separacyjnym… To znaczy u mnie głośno, bo akurat Wielki Brat i jego ciasteczka tak mi podpowiadają w internecie, że same parentingowe pierdoły mi wyskakują. I nie to, żebym nie przykładała wagi do lęku separacyjnego. Po prostu w naszej strefie klimatycznej występuje on w niewielkich dawkach, a ja nie lubię martwić się rzeczami, które mnie bezpośrednio nie dotyczą (ot, takie matczyne BHP ;) ) Ale do brzegu…

Czytając o dramatach, przez jakie przechodzą matki oddając dziecko do żłobka, pamiętając historie o ojcach koczujących w krzakach za bramą przedszkola  (autentyk! Podobno ;) ), zaczęłam się zastanawiać, czy aby i ja się nie boję swojego dziecięcia do żłobka oddać…?

I generalnie to się boję… Boję się głównie tego, że ojciec Eustachego zamiast dać dzieciom załatwić sprawy po męsku, przyjdzie do mojego Teda z łapami. Albo tego, że w rewanżu Kolega Małżonek będzie musiał iść do ojca Eustachego, dojdzie do pojedynku, mnie wezmą na sekundanta, a ja się przecież przemocą brzydzę;( Boję się tez tego, że matka Krystel nie zaprosi Teda na urodziny, bo mu kupujemy ciuchy z Pepco, nie chodzimy na zajęcia z mindfulness i do klubu małego geniusza… Tego się chyba boję najbardziej.

Nie boje się za to, ze moje dziecko będzie przez kilka godzin dziennie siedziało na dywanie samotne w otoczeniu swoich własnych smarków i łez. Nie boję się, że będzie chodził pół dnia z nieprzewiniętym tyłkiem. Nie mam też obawień o to, że któregoś dnia znajdę na jego pupie ślad po dorosłej dłoni. Dlaczego? Ano głównie dlatego, że świadomie wybrałam dla niego żłobek, zrobiłam risercz, podpytałam inne mamy. Ale głównie dlatego, ze większość z tych rzeczy, które budzą lęk w matkach to relikty przeszłości, po których zostały legendy i baśnie z mchu i paproci. Poza tym, w oparciu o własne doświadczenia, głęboko wierzę w to, ze opiekunowie w żłobku to ludzie z powołaniem. W innym wypadku nie wyobrażam sobie pracy z cudzymi (albo co ważniejsze MAŁYMI) dziećmi.

Tym optymistycznym akcentem żegnam się z Wami i idę bawić się z synem, póki mi nie dorośnie ;) Jeśli macie coś do dodania, piszcie śmiało!

czwartek, 6 kwietnia 2017

Dlaczego mama wraca do pracy?

Powracam do Was w wielkim stylu i z przytupem! Być może powinnam zacząć od przeprosin, napisania szczerych wyrazów żalu i obiecania poprawy. Problem jednak w tym, że nie byłyby one szczere… Celowo nie pisałam tak długo, bo zwyczajnie nie miałam o czym tutaj pisać, a chcąc utrzymać poziom i wiedząc, ze duża część z Was po prostu tandetnej bablaniny nie zniesie, postanowiłam nie pisać wcale ;) Dziś jednak podzielę się z Wami tematem, który już od jakiegoś czasu bardzo mnie frapuje. Otóż za chwilę wyjawię Wam szokującą prawdę o swojej rodzinie, więc się przygotujcie, bo będzie grubo! Gotowi? To uwaga!


Dacie wiarę, że minął już rok odkąd Ted jest z nami? Wiem, że brzmi to jak tanie i wyświechtane hasełko typowego nośnika reklamowego na Instagramie, ale to najszczersza PRAWDA! Z tej okazji zbliża się mój powrót do pracy. Wiem, ze w tym momencie Wasze analityczne umysły zaczną przeliczanie… No bo jak to? Dzieciak ma rok, a ona już wraca do pracy?! Ano tak to, gdyż postanowiłam dobrodusznie podzielić się urlopem rodzicielskim z Kolegą Małżonkiem! I tak naprawdę to łaski mu żadnej nie robiłam, bo to tak samo jego prawo, jak i moje. Po prawdzie to on mi zrobił łaskę, że tylko dwa miesiace tego urlopu wziął ;)

Ludzie generalnie nawet nie pytają nas, skąd ta fanaberia. Zamiast tego dziwnie wykrzywiają usta, przechylają głowę i wzdychają AHAAA… I mogę sobie tylko wyobrazić pytania, jakie piętrzą się w ich głowie. Wychodząc zatem naprzeciw zapytaniom narodu spieszę z odpowiedziami:

Po pierwsze primo, jak już wspomniałam, urlop rodzicielski nazwany jest rodzicielskim nie bez kozery. Prawo do skorzystania z niego (w wymiarze 32 tygodni na jedno dziecko) mają bowiem rodzice, czyli kolektyw w składzie matka i ojciec. Wiele osób o tym wie, ale niewiele korzysta. Takie czasy.

Po drugie primo stając się dorosła i samowystarczalna doszłam do wniosku, że skoro już te wszystkie instytucje jak energetyka, Polskie Górnictwo Naftowe i Ciepłownictwo, telefonia komórkowa czy spółdzielnia tak namiętnie do mnie piszą co miesiąc ileż to im wiszę, to już postaram się płacić na czas. Do tego, musicie przyznać, jakże niespotykanego hobby, dołączyłam również kredyt hipoteczny i jego też wolę mieć z głowy, bo z bankiem lepiej nie zadzierać ;)

Kolejna sprawa jest taka, że przegapiłam swoją szansę i w trakcie urlopu nie otworzyłam żadnego, ale to ŻADNEGO biznesu na szpilkach. Moje miasto nie wzbogaci się o wegańską knajpkę serwującą hipsterskie zapiekanki z majonezem ze świeżopu, bezglutenowe pierożki, brownie z fasoli i sojową latte… Nie skończyłam też kursu kroju i szycia, lokalsi nie będą więc mogli kupić ode mnie słodkich, dziecięcych ciuszków uszytych w duchu montessori. Dlatego, sorry, ale muszę wrócić do swojej dawnej pracy zarobkowej ;)

Nie bez znaczenia jest też nauka, jaką przekazała mi mama. Otóż powtarzała ona zawsze, że kobieta, niezależnie od tego z jak bogatej rodziny pochodzi i w jak bogatą rodzinę się wżeni (czy raczej wmęży ;P) , powinna mieć swoje, choćby najmniejsze, pieniądze. Wiadomo, jak to jest z meża pieniędzmi. Dziś są w nadmiarze, jutro ich nie ma. Dodatkowo, pracującej żonie nikt nie zarzuci braku wkładu do domowego budżetu. Owszem, można się wykłócać nad tym, że przecież praca w domu to też praca i nawet znacznie cięższa od tej na etacie. Jednak konia z rzędem temu, kto do tej prawdy przekona ZUS…

Ostatni argument na mojej liście jest, moim zdaniem, najważniejszy. Wiele razy słyszałam tekst o tym, jak to będę mogła sobie odpocząć na “urlopie”, albo jakiego to mam farta, bo nie idę w poniedziałek do pracy. Znamy te teksty doskonale. Nie zrozumcie mnie źle, na tym urlopie rzeczywiście odpoczęłam od pracy i spraw okołopracowych. Nabrałam dystansu i odzwyczaiłam się od wstawania o świcie (a przynajmniej nie ostatecznego wstawania o świcie). Jednak, nie czarujmy się, z prawdziwym urlopem ma to niewiele wspólnego ;) Moim zdaniem każda kobieta, którą wkurzają wyświechtane teksty o niewyrywaniu sobie rękawów na urlopie macierzyńskim powinna podzielić się jego dobrodziejstwem z ojcem dziecka. W końcu mężczyzna ów całkiem konkretnie przyczynił się do jego powstania. Niech ten strudzony ośmiogodzinną pracą chłop zobaczy i na swej własnej skórze skosztuje tego cymesiku, niech się nim zachłyśnie, żeby potem nie gadał na prawo i lewo, że dzieci to jest luzik, spijanie sobie z dziubków i pierdzenie tęczą. Że są takie słodkie i kochane i, że kompletnie nie rozumie, czemu ta baba taka wkurzona non stop chodzi i dbać o siebie przestała, a w nocy zamiast mieć ochotkę na baraszkowanie, pada jak zastrzelona czapla. Tak, kobiety, mężczyzna jest tak skonstruowany, że choćbyśmy mu film instruktażowy pokazały, to dopóki nie doświadczy, to nie uwierzy. Mój niby wierzy i sam chce, dlatego z całego serca życzę mu powodzenia :D