czwartek, 23 lipca 2015

Zapachy

Kto by przypuszczał, że mimo wiecznego kataru, mój nos będzie tak wrażliwy na zapachy ;) 
Zapach odgrywa w naszym życiu niesłychanie ważną rolę, wie o tym każdy, kto chociaż raz próbował zjeść obiad mając zatkany nos ;) Człowiek jest tak zabawnie zaprogramowany, że nawet nie przypuszcza,  jak ważną rolę w życiu odgrywa zapach. W moim, o dziwo, także. Mimo alergii, licznych zapaleń zatok, krzywej przegrody nosowej i chronicznego kataru, zapach jest dla mnie jednym z ważniejszych zmysłów. Kto mnie zna, ten wie ;)

Szczególnie ważny jest dla mnie zapach domu... Nie ma dla mnie nic gorszego niż śmierdzący dom! Może być bałagan, syf totalny, ale zapachu stęchlizny, zwietrzałych papierosów, śmieci, czy zaduchu nie zniosę.

W moim domu mieszkają trzy zwierzaki, dlatego tym szczególniej staram się dbać o to, aby nie było ich czuć już od progu ;) Nietrudno się więc domyślić, że przetestowałam już niejeden preparat :D Oto wyniki moich domowych doświadczeń:

A jak aerozol. Produkt przełomowy w dziedzinie domowej estetyki zapachowej. Od dziesięcioleci pozwala nam oczyszczać atmosferę w niejednym domostwie (a raczej w jego najbardziej newralgicznej części ;P ). Najczęściej kojarzony z ciężkim klimatem sosny lub oceanu w szaletach miejskich. Na szczęście nowoczesność dotarła również w te rejony chemii gospodarczej. Mnie aerozol ratuje w wielu sytuacjach, w których trzeba działać natychmiast ;) Z mojej strony polecam ten oto produkt poniżej, który rzeczywiście zwalcza niepożądane zapaszki i zamienia je na przyjemną woń. Jest przy tym poręczny i wydajny.

żródło: perfekcyjnapanidomu87.blog.pl

A (również) jak automat. Nowoczesna technologia wychodząc naprzeciw wymagającym klientom proponuje urządzenia, które automatycznie uwalniają zapachy. Do urządzenia wystarczy włożyć ulubiony zapach i ustawić częstotliwość, z jaką ma być uwalniany. Niektóre urządzenia umożliwiają również uwalnianie zapachu za każdym razem, gdy specjalny czujnik wykryje ruch (tu trzeba być ostrożnym, gdyż kolega małżonek ubierając buty w przedpokoju nie raz oberwał po oczach dawką orchidei otulonej satyną ;P ). Ten rodzaj odświeżacza sprawdzi się w większych pomieszczeniach. Jego wadą jest hałas, jaki towarzyszy pracującemu mechanizmowi oraz dość duże stężenie mieszanki zapachowej.
źródło: video.drugstore.com


E jak elektryczność. Na rynku dostępnych jest wiele produktów z kategorii electric, czyli tak zwanych wtyczek zapachowych. 
źródło: decohubs.com

Wtyczki z wkładem żelowym najlepiej sprawdzą się w niewielkim pomieszczeniu z łatwo dostępnym kontaktem. Dobrze sprawdzają się w sypialni, ponieważ są bardzo subtelne. Może nie są jakimś cudem designu, ale na pewno nie wyglądają źle. Wtyczki z płynnym wkładem są już bardziej konkretne i nadają się do ożywiania zapachem nieco większych powierzchni (np. salonu, czy korytarza). Ich zapach jest już nieco cięższy, ale bardziej wydajny. Niestety, wadą wkładów do wtyczek elektrycznych jest ich niszczycielski skład: rozlane na posadzkę (zwłaszcza panele czy parkiet) pozostawiają kolorowy, niezmywalny ślad :( 
źródło: rossnet.pl

K jak kadzidełka. Stare jak świat, polecane raczej koneserom. Można je stosować na dużych powierzchniach i z pewnością zniwelują nam niejeden przykry zapach. Jednak moim zdaniem zbyt dominują w pomieszczeniu. Polecam na imprezę pt. Dzień arabskiej Księżniczki w dobrze wietrzonym pomieszczeniu ;) 
źródło: alejka.pl


O jak olejki. Moim zdaniem świetnie sprawdzają się zimą, ponieważ pomagają stworzyć miłą, ciepłą atmosferę. Można je również dodać do ceramicznego nawilżacza powietrza, który zawiesimy na kaloryferze. Olejki zapachowe mają również wiele innych zastosowań. Cynamonowy lub kawowy dobrze sprawdzi się również w samochodzie. Mało tego, niektórzy producenci aut umożliwiają dolewanie olejków zapachowych do klimatyzacji :).
źródło: pachnacaszafa.pl


P jak pachnące patyczki. To stosunkowo nowy produkt, jednak, w zależności od producenta, ma wiele zastosowań. Jedne bowiem bardziej nadają się do niewielkich pomieszczeń (np. łazienka, czy gabinet), ostatnio również odkryłam patyczki, które pachną dość intensywnie i nadają się do większych pomieszczeń. 
źródło: pachnacaszafa.pl


S jak saszetki. W tej kwestii nie ma się co rozpisywać. Nadają się do szaf, torebek, pojemników na pościel, itp. Szybko jednak wietrzeją, więc na mnie nie robią zbyt duzego wrażenia.
 
źródło: pachnacaszafa.pl

Ś jak świece zapachowe. Ostatnimi czasy absolutnym hitem stały się ultramodne i koszmarnie drogie świece Yankee Candle. Zupełnie nieświadoma dostałam taki słoik na urodziny. Świece tej firmy są rzeczywiście rewelacyjne, a do tego (podobno) są zrobione z naturalnych wosków. Pachną długo i intensywnie, dostępne są w przeróżnych wariantach. Jedynym ich minusem jest cena, jednak duży słoik wystarczył mi na kilka miesięcy. Nie polecam jednak malutkich wosków z tej firmy. Substancje zapachowe dość szybko wyparowują, a człowiek musi się potem użerać z pozostałym w kominku woskiem.
źródło: cokupic.pl


Uważam natomiast, że dobrym zamiennikiem Yankee Candle są świece, tealighty i wkłady zapachowe firmy Bolsius. Ostatnio moim prywatnym hitem są najzwyczajniejsze wkłady, które podgrzewam w kominku zapachowym. W przeciwieństwie do YC substancje zapachowe są trwalsze. Na korzyść tych świec przemawia również niewątpliwie cena :)
źródło: ztrade.cz


Jeśli wśród Was są również zapachowe freaki, podzielcie się ze mną swoimi spostrzeżeniami odnośnie swoich ulubionych produktów :D Może ktoś poleci jakieś produkty premium?



czwartek, 16 lipca 2015

DIY: decoupage!

moje ulubione dzieło: "Skrzynia na zabawki" :D


Bohaterem dzisiejszego dnia jest decoupage! Jest to technika zdobnicza polegająca na oklejaniu odpowiednio przygotowanej powierzchni papierem lub serwetką. Cały trik polega na tym, aby papier czy serwetka były jak najmniej widoczne, do tego celu używa się więc różnego rodzaju klejów, lakierów, a także białka jajka (jak kto woli ;) ). Jeśli chodzi o oklejaną powierzchnię, to tutaj mamy szerokie pole manewru. Mogą to być specjalne drewniane pudełka, szklane słoiki, wazony, co kto lubi… :)

Zatem… Proszę Państwa, jak przemienić zwyczajne przedmioty w nietuzinkowe bibeloty w stylu vintage, scandi, shabby, prowansalskim, boho, itp. itd.? Oto krótka instrukcja:


krok 1.      Wybieramy przedmiot. W moim przypadku były to drewniane deseczki – tzw. odpady stolarskie (czyli jesteśmy przy tym eko! :D)

krok 2.      Malujemy przedmiot ciemną farbą podkładową. Ja używam farb lateksowych. Po malowaniu mieszkania resztki zlewam do słoików, gdzie czekają spokojnie na swoją kolej :)

krok 3.      Po wyschnięciu farby podkładowej, przedmiot pokrywamy specjalnym lakierem do spękań.

krok 4.      Kiedy lakier przeschnie nakładamy warstwę jasnej farby. Już po chwili możemy zauważyć, jak wierzchnia warstwa zaczyna pękać. Dzięki temu uzyskujemy efekt vintage.

krok 5.      Podczas gdy wierzchnia warstwa schnie możemy zabrać się za wycinanie i dopasowanie upragnionego wzoru.

krok 6.      Po dopasowaniu upragnionego wzoru pokrywamy przedmiot warstwą rozcieńczonego kleju wikolowego, białkiem jajka lub też (jak na zdjęciu) specjalnym lakierem nabłyszczającym. Do rozprowadzenia preparatu można użyć pędzelka lub gąbeczki.


Ważne!!!

1. Na warstwę podkładową wybieramy ciemniejszą farbę, dzięki temu spękania będą lepiej widoczne :)

2. Trzeba pamiętać, żeby warstwę jasnej farby nakładać w miarę pewnie, niesety nakładanie kilku warstw może spowodować, że spękania nie będą widoczne ;)

2. Serwetki dostępne w naszych sklepach mają zazwyczaj trzy warstwy, ważne jest, aby oddzielić je od siebie, ponieważ interesuje nas tylko warstwa wierzchnia ;) Niektórym wyda się to oczywiste, jednak Megi tworząc swój pierwszy decoupage (metodą prób i błędów) zapomniała o tej części, efektem czego były dramatycznie kiczowate dekupażowe jajka wielkanocne (kto doświadczył, ten wie ;) ).

3. Preparatu do spękań używamy jeśli chcemy uzyskać efekt vintage. W ten sposób nadamy bibelotom efektowny wiekowy look ;)

 Przypływ radości z okazji narodzin mojej pierwszej siostrzenicy (w końcu siostra cioteczna to też siostra:) ):D

 "Light my fire"

Na bogato i na niebiesko :)


czwartek, 2 lipca 2015

Wióry lecą!


Wiele dobrego mogę o sobie powiedzieć ;), ale niestety nie to, że jestem cierpliwa :( Nigdy nie byłam dobra w siedzeniu na dupie i czekaniu, aż coś się wydarzy. Wręcz przeciwnie, czekanie mnie stresuje i frustruje. Jednak najgorsze jest czekanie na coś, na co kompletnie nie mam wpływu… Tak się składa, że akurat teraz sobie siedzę i czekam i … Do szału mnie to doprowadza! Ciekawi jesteście, na co ja tak czekam? A na cóż może czekać kobieta, która straciła ciążę? Przecież to oczywiste, że na kolejny odcinek Na Wspólnej!

Tak to właśnie ze mną jest. Oczywiście nie jestem aż tak zwariowana, że wściekam się publicznie na to, że pani w mięsnym zamiast kindziuka ukroiła mi krakowskiej suchej. Albo kiedy zaczepia mnie jakieś obce dziecko, nie wrzeszczę na matkę, żeby zabrała mi je sprzed oczu. Nie. Akurat tak mnie wychowano, że kultura przede wszystkim. Mało tego, kulturalnie lajkuję brzuchate i dzieciate zdjęcia znajomych, bo przecież co oni winni, że mają, a ja nie?

Ciekawe, co w tej kwestii ma do powiedzenia psychologia i w jaki sposób wytłumaczyć fakt, że gdzie się nie ruszę, widzę brzuchatki i dziecięce wózki? Z pewnością były tam od zawsze, tylko jakoś wcześniej nie zwracałam na nie uwagi. To na pewno tak, jak z nieszczęśliwym związkiem. W trakcie, albo tuż po rozstaniu, nagle okazuje się, że wszyscy dookoła są szczęśliwie zakochani. Oczywiście zakręcona Megi ma tak również z samochodami: zawsze, gdy tylko upatrzę sobie jakiś samochód do kupienia, okazuje się, że wszyscy nim jeżdżą ;) Ale wracając do tematu…

Na ulicy i przy ludziach pełna kultura, trzymam fason, śmieję się i zalotnie macham rączką w amerykańskim stylu: I’m fine!  Ale powstałe ciśnienie zawsze musi gdzieś wyjść ;) U mnie, oczywiście, wychodzi gdzie? Tak jest! W doomu! Ku radości szanownego małżonka :) Po prostu krew, pot i łzy. Myślę, że Vince mógłby dużo powiedzieć na ten temat. W końcu przecież większość kobiet jest tak skonstruowana, że gdzieś te wszystkie emocje muszą ulecieć (choć może nie jest to zbyt trafny dobór słów, bo one właściwie nie ulatują ale eksplodują, atakują z znienacka i miażdżą). Ponieważ Vince jest raczej z tych mało subtelnych, którzy nie lubią jak im się w kaszę dmucha, to niestety, proszę państwa, ale lecą wióry. Wówczas najczęściej pada pytanie, które mnie osłabia: O co ci chodzi?!


Typowy facet. Nic nie rozumie! No jak to, o co mi chodzi?! Wiadomo, że o to samo. O nowy odcinek Na Wspólnej przecież! Potem już jest z górki: najpierw dochodzę do wniosku, że przecież on nic nie rozumie i że w nim jest mniej więcej tyle empatii, co w kłodzie. Potem już szybko idzie: ja mówię coś, czego żałuję, on też mówi coś, czego potem żałuje i taką sobie robimy wspaniałą kanapkę. Polewamy to jego frustracją i fochem zmieszanym z odrobiną moich łez i gotowe!

Po jakimś czasie, kiedy już trochę ochłonę, dochodzą do mnie racjonalne argumenty, o których już przecież tyle się naczytałam. Przecież to jednak facet i w sumie rzeczywiście może nie rozumieć (szok!). W końcu jednak, mimo wszystko, nasze mózgi funkcjonują nieco inaczej. Że empatia to dla faceta zupa z Azji, wiadomo, nie od dziś, bo przecież czego Jaś się nie nauczył… i tak dalej.

Jednak okazuje się po chwili, że trochę tej empatii w środku faceta przebywa i razem zbieramy te wszystkie wióry, które naleciały. Dopiero następnego dnia w mojej głowie pojawia się pytanie, czy to jest w porządku, że celowo (acz podświadomie) doprowadzam do takich awantur, żeby rozładować nagromadzoną frustrację?! No cóż, jakoś trzeba sobie radzić i sytuację oczyścić. W końcu wieczne dąsy i pretensje o wszystko też nie są zdrowe. Ja winię za wszystko hormony ;P


źródło zdjęć: www.pixabay.com