Ona wniosła do
domu 15 kilo ogórków, a on, po powrocie z pracy, je ukisił – tak podsumowałabym model mojej rodziny.
Kobiety, które znam mogę podzielić w tej kwestii na dwa obozy: te, które mi
zazdroszczą oraz te, które kiwają głową ze zdziwienia (prawdopodobnie z
dezaprobatą również).
Mój
małż – Vincent – jest, owszem typem kanapowca, jednak posiada również niezwykle
magiczną cechę: potrafi słuchać, reaguje na polecenia, ale przede wszystkim
jest doskonałym kucharzem ;) Naprawdę wspaniale gotuje i robi to
(zazwyczaj i w przeciwieństwie do mnie) z przyjemnością. Ja niestety tego daru
nie posiadłam (jestem raczej w typie ChPD). Moja mamusia ubolewa nad tym, że
nie umiem ugotować rosołu, upiec kurczaka czy zrobić gołąbków albo bigosu. Nie
oznacza to, że nie umiem gotować. Przeciwnie, Vincent zawsze mnie chwali i
myślę, że robi to szczerze i bez przymusu ;P Wracając do Vincenta, który oprócz
tego, że świetnie gotuje, posiadł również tę cudowną umiejętność posprzątania
po sobie w kuchni. Nie ma również problemów z tym, żeby posprzątać resztę
mieszkania, kiedy go o to poproszę :)
W ten sposób stworzyliśmy dość
nietypowy model rodziny, w którym to ja kupuję na targu piętnaście kilogramów ogórków,
a Vincent je zaprawia. Podobnie robimy z jabłkami na sok i pomidorami (chociaż
te ostatnie akurat Vincent przytargał sam ;P). Nie oznacza to jednak, że jestem
zagorzałą, wyzwoloną wyznawczynią feminizmu. Wręcz przeciwnie, często proszę
małża o pomoc i choć rośnie we mnie opór na samo słowo patriarchat, to
obce są mi jakiekolwiek skrajności.
W
naszej rodzinie to ja rozpoznaję markę i model auta i lepiej orientuję się w
terenie. Vince lepiej gotuje i dba o nasze zwierzaki (pielęgnuje je, jeździ do
weterynarza, etc.) Najlepsze w tym wszystkim jest jednak to, że zarówno ja, jak
i sam Vince nie mamy pod tym względem żadnych kompleksów i niczego nikomu nie
musimy udowadniać. Przecież nie od dziś wiadomo, że tradycyjna rodzina to
rodzina szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz