Wiele dobrego
mogę o sobie powiedzieć ;), ale niestety nie to, że jestem cierpliwa :( Nigdy
nie byłam dobra w siedzeniu na dupie i czekaniu, aż coś się wydarzy. Wręcz
przeciwnie, czekanie mnie stresuje i frustruje. Jednak najgorsze jest czekanie
na coś, na co kompletnie nie mam wpływu… Tak się składa, że akurat teraz sobie
siedzę i czekam i … Do szału mnie to doprowadza! Ciekawi jesteście, na co ja
tak czekam? A na cóż może czekać kobieta, która straciła ciążę? Przecież to
oczywiste, że na kolejny odcinek Na Wspólnej!
Tak to właśnie
ze mną jest. Oczywiście nie jestem aż tak zwariowana, że wściekam się
publicznie na to, że pani w mięsnym zamiast kindziuka ukroiła mi krakowskiej
suchej. Albo kiedy zaczepia mnie jakieś obce dziecko, nie wrzeszczę na matkę,
żeby zabrała mi je sprzed oczu. Nie. Akurat tak mnie wychowano, że kultura
przede wszystkim. Mało tego, kulturalnie lajkuję brzuchate i dzieciate zdjęcia
znajomych, bo przecież co oni winni, że mają, a ja nie?
Ciekawe, co w
tej kwestii ma do powiedzenia psychologia i w jaki sposób wytłumaczyć fakt, że
gdzie się nie ruszę, widzę brzuchatki i dziecięce wózki? Z pewnością były tam
od zawsze, tylko jakoś wcześniej nie zwracałam na nie uwagi. To na pewno tak,
jak z nieszczęśliwym związkiem. W trakcie, albo tuż po rozstaniu, nagle okazuje
się, że wszyscy dookoła są szczęśliwie zakochani. Oczywiście zakręcona Megi ma
tak również z samochodami: zawsze, gdy tylko upatrzę sobie jakiś samochód do
kupienia, okazuje się, że wszyscy nim jeżdżą ;) Ale wracając do tematu…
Na ulicy i przy
ludziach pełna kultura, trzymam fason, śmieję się i zalotnie macham rączką w
amerykańskim stylu: I’m fine! Ale
powstałe ciśnienie zawsze musi gdzieś wyjść ;) U mnie, oczywiście, wychodzi
gdzie? Tak jest! W doomu! Ku radości szanownego małżonka :) Po prostu krew, pot
i łzy. Myślę, że Vince mógłby dużo powiedzieć na ten temat. W końcu przecież
większość kobiet jest tak skonstruowana, że gdzieś te wszystkie emocje muszą
ulecieć (choć może nie jest to zbyt trafny dobór słów, bo one właściwie nie ulatują
ale eksplodują, atakują z znienacka i miażdżą). Ponieważ Vince jest
raczej z tych mało subtelnych, którzy nie lubią jak im się w kaszę dmucha, to
niestety, proszę państwa, ale lecą wióry. Wówczas najczęściej pada pytanie,
które mnie osłabia: O co ci chodzi?!
Typowy facet.
Nic nie rozumie! No jak to, o co mi chodzi?! Wiadomo, że o to
samo. O nowy odcinek Na Wspólnej przecież! Potem już jest z górki:
najpierw dochodzę do wniosku, że przecież on nic nie rozumie i że w nim jest
mniej więcej tyle empatii, co w kłodzie. Potem już szybko idzie: ja mówię
coś, czego żałuję, on też mówi coś, czego potem żałuje i taką sobie robimy
wspaniałą kanapkę. Polewamy to jego frustracją i fochem zmieszanym z odrobiną
moich łez i gotowe!
Po jakimś
czasie, kiedy już trochę ochłonę, dochodzą do mnie racjonalne argumenty, o
których już przecież tyle się naczytałam. Przecież to jednak facet i w
sumie rzeczywiście może nie rozumieć (szok!). W końcu jednak, mimo wszystko,
nasze mózgi funkcjonują nieco inaczej. Że empatia to dla faceta zupa z Azji,
wiadomo, nie od dziś, bo przecież czego Jaś się nie nauczył… i tak dalej.
Jednak okazuje
się po chwili, że trochę tej empatii w środku faceta przebywa i razem zbieramy
te wszystkie wióry, które naleciały. Dopiero następnego dnia w mojej głowie
pojawia się pytanie, czy to jest w porządku, że celowo (acz podświadomie)
doprowadzam do takich awantur, żeby rozładować nagromadzoną frustrację?! No cóż,
jakoś trzeba sobie radzić i sytuację oczyścić. W końcu wieczne dąsy i pretensje
o wszystko też nie są zdrowe. Ja winię za wszystko hormony ;P
źródło zdjęć: www.pixabay.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz