wtorek, 15 listopada 2016

Najgorzej

Podobno najgorzej jest być dzieckiem nauczyciela... Gorzej mają chyba tylko... Nie, jednak te nauczycielskie mają najgorzej. W sumie to nie wiem, czy to prawda, bo akurat mam dwoje rodziców, w tym jednego nauczyciela, więc nie mam porównania. Ale jeśli kiedyś będę miała więcej rodziców, to dam Wam znać, jak wypadł ranking ;)

W każdym razie, życie mi się tak ułożyło, że sama jestem nauczycielką i oprócz tego jeszcze rodzicem (tyle szczęścia na raz, kto by przypuszczał!?). Doszły do mnie słuchy, że przede mną teraz dwa modele działania:

1. albo moje dziecko będzie przetyrane wzdłuż i wszerz (w myśl zasady: żeby nie przynieść wstydu mamusi)

2. albo będzie konkretnie olane na rzecz obcych dzieci (w myśl zasady: szewc bez butów chodzi)

Naiwnie kieruję jednak swe oczy w stronę środka, czyli że ja pokażę dziecku co i jak, a ono samo zdecyduje, czy go to kręci, czy nie.

Nie powiem, że wizja wielojęzycznego dziecka, które zaczyna mówić z opóźnieniem, bo nie może się zdecydować, czy jego językiem ojczystym będzie damn, cholera czy inne fafluchte, jest dość kusząca. Jednak daleka jestem od tego, żeby wałkować dni tygodnia z dwulatkiem, który wciąż upiera się, że jutro byliśmy u babci, albo, co lepsze, nie mówi wcale.

Ale... kto mi zabroni dzielić się z dzieckiem moją pasją? Tak, mili Pańswo, komunikacja, konwersacja, nauka i nauczanie języków obcych to jest to, co taki tygrysek, jak ja lubi bardzo.  W końcu mogę sobie gadać do kogoś w wybranym przeze mnie języku, śpiewać na głos piosenki i czytać bajki i inne czytanki bez obawy, że zostanę posądzona o niepoczytalność. Angielski, niemiecki i, od jakiegoś czasu, hiszpański... you name it. Ktoś mi zarzuci, że to przerost ambicji nad treścią. Dla tego kogoś - z pewnością, a dla mnie - bynajmniej! Bowiem mowa nie bierze się u człowieka z powietrza, a dzieci (już od pierwszych dni) wraz z dźwiękami otoczenia przyswajają to, co my nazywamy językiem. Mało tego, już noworodki są wstanie odróżnić mowę od innych dźwięków, a kilkumiesięczne maluchy rozpoznają język ojczysty. Im większa różnorodność językowa, tym elastyczniejszy staje się umysł dziecka, a co za tym idzie jego wyobraźnia i kreatywność. I tu nawet nie chodzi o to, żeby moje dziecko miało szóstki w szkole (choć oczywiście nimi nie pogardzę ;) ), ale o to, żeby potrafiło się porozumieć z drugim człowiekiem, odczytać informacje podczas dalekich i bliskich podróży, czy miało świadomość, że w tej piosence na pewno nikt nie obraża jego starej ;) A jeśli w pakiecie dostanie przy tym szerokokątne postrzeganie świata i gibkość umysłową, to tylko się cieszyć.

Dobra wiadomość jest taka, że wszystkie nasze dzieci będą wielojęzyczne, bowiem wielojęzyczność to pojęcie szerokie, a wielojęzycznym jest człowiek, który potrafi porozumieć się z innym człowiekiem w jakimkolwiek innym języku niż jego język ojczysty. Zatem, zgodnie z wytycznymi Unii Europejskiej, nasze dzieci są zobligowane do opanowania przynajmniej jednego języka obcego w szkole podstawowej i kolejnego w szkole ponadpodstawowej.

Także, jeśli o mnie chodzi to the more the merrier :D

M.  Oparkowska-Siuzdak

2 komentarze:

  1. U nas dobre chęci i zapał skonczyly sie na tym, ze Zuzanna, obecnie trzylatka, do niedawna jako ulubiony wskazywała kolor "blu" (cala reszta nazywana byla standardowo). Na szczęście odkąd chodzi na angielski obczaila ze to niebieski;) jestem jak najbardziej za takim słuchaniem przez dziecko różnych języków w tle bo nie wiadomo kiedy one to łapią (ostatnio za sprawą Maszy poznajemy rosyjski). Tylko jak ze wszystkim warto zachować umiar i traktowac to jako zabawe,a nie gonić za dzieckiem z tabelką nieregularnych czasowników:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobno Masza to hit 😄 na pewno sprawdzimy 😊 a z bieganiem za Tedem z tabelka czasowników jeszcze się wstrzymam 😉

    OdpowiedzUsuń