poniedziałek, 26 października 2015

Brudna robota

Szanowni Państwo, dziś w poście z cyklu DIY przedstawiamy przecudnej urody, hipsterski makeover balona i kawałka bawełnianego sznurka (zwanego kordonkiem) przez wtajemniczonych zwanym cottonballs :)

Uprzedzam, będzie brudno i śmierdząco i niezbyt lekko, przynajmniej na początku ;) ale efekt jest rewelacyjny!


Na początek potrzebne rzeczy:

- kordonek (jeden wystarczył na wykonanie 16 niezbyt gęsto uplecionych kulek)

- vicol (0.2 kg rozdrobnione z wodą 2:1 wystarczyło na 20 kulek) 

- balony (lepiej wykorzystać balony na wodę, ponieważ klasyczne delikatnie nadmuchane wyglądają jak łezki) 

- nożyczki (ostre, ale może niekoniecznie bardzo reprezentacyjne, bo bardzo się uświnią ;)) 

- linka i klamerki (kulki będą sobie wesoło dyndać podczas schnięcia ;) )



Produkcja cottonballsów przebiega następująco:

Krok 1: dmuchamy balony do upragnionej wielkości 
















Krok 2: nawijamy kordonek na palce. Najlepiej zawijać ósemki na kciuk i palec wskazujący. Kiedy już się z tym uporamy, staramy się za wszelką cenę nie zgubić końcówki ;) 

Krok 3: moczymy nawinięty kordonek w roztworze kleju











Krok 4: nawijamy kordonek na balon
Krok 5: kroki 2-4 powtarzamy tak długo, aż uzyskamy pożądany efekt. W zależności od koncepcji, kulki mogą być rzadko lub gęsto uplecione :D













Krok 6: czekamy aż klej wyschnie. Trochę to potrwa, ale kiedy to się stanie i kordonek się usztywni, możemy przebić balony i delikatnie wyciągamy je z bawełnianej plątaniny :)






































Krok 7: w otworkach po balonach umieszczamy lampki, zapalamy i... GOTOWE!!!



sobota, 3 października 2015

W co się bawić ... ?

 www.misiespisie.pl



Kreatywne dzieci to skarb, a ze skarbem wiadomo, co trzeba zrobić ;) Jeśli chodzi o moje osobiste dzieciństwo, to myślę, że kreatywności nie można nam odmówić. My, czyli trójka Drombo (czy ktoś to jeszcze pamięta?!) w składzie: moja młodsza siostra, kuzynka i ja. Skutkiem naszej kreatywności były, między innymi: kilogramy rozbitej, babcinej ceramiki, litry zmarnowanego płynu i mydła, smugi na kafelkach, zarwane łóżka, porysowana podłoga i fotele. Drobnych urazów oczywiście nie liczę ;) Skąd zatem te wszystkie ofiary? Są to oczywiście skutki dziecięcych zabaw :)

Babcina ceramika ucierpiała podczas zabawy w Fikusie. Zabawa ta była zainspirowana dwoma maskotkami, które dostałyśmy nie pamiętam już od kogo. W każdym razie, od początku trudno było określi przynależność gatunkową naszych maskotek. Trochę przypominały misie, trochę pieski, jednak żadna z cech nie przeważała. Maskotki zostały nazwane fikusami, z pewnością dlatego, że były fikuśne ;) Zabawa w fikusie była prosta, każda z nas była fikusiową rodziną. Miałyśmy swoje domki i naturalne bogactwa, które służyły do wymiany (fikusie nie używały pieniędzy, w ich miasteczku panował handel wymienny ;) ). Jednak w fikusie można było bawić się tylko w domu babci i dziadka. Dlaczego? Ponieważ byli oni (do dziś są!) w posiadaniu dwóch, niezbędnych do tej zabawy rzeczy! Pierwszą z nich jest czaderski (dziś hipsterski) półkotapczan, ze szklaną witryną i wspaniałą funkcją ekstra: dwoma rozkładanymi biurkami (Gimby nie znają, nie ma szans!)! Pod tymi właśnie biurkami miałyśmy swoje domki. Drugą zaś rzeczą była wspomniana już ceramika, czyli przeróżne zestawy kubeczków, filiżanek, karafek, dzbanuszków, wazonów, itp. Żadna kawa nie smakowała tak wybornie, jak nasza, wyimaginowana kawa z tamtych lat. Fikusie oczywiście miały różne przygody, co zaowocowało uszczerbkiem w domowym wyposażeniu ;) Pamiętam także, że porysowałam dziadkom płytę w półkotapczanie. Nie dało się jednak tego uniknąć, ponieważ klocki jenga służyły nam jako zapałki, a wspomniana płyta była jak wielka płyta siarkowa ;)

Fikusie :) fot. archiwum prywatne :)

Szybko okazało się, że fikusie to tylko przedbiegi ;) Jednak oprócz zabaw rodem z RPG byłyśmy także bardzo pomocne w … łazience! Kolejnym naszym wymysłem była watka-klatka (proszę docenić rym!). Watka-klatka to nic innego jak piana, do której zrobienia zużyłyśmy litry zielonego Ludwika (innego jeszcze wtedy nie było ;P) i jeszcze więcej wody. Wydaje mi się, że wszystko zaczęło się od przygotowania zwykłych baniek mydlanych. Najwyraźniej jednak szybko nas to znudziło i postanowiłyśmy zrobić wielką pianę w wannie. Wówczas któraś z nas wpadła na genialny pomysł wyszorowania płytek łazienkowych. Pamiętam, że następnego dnia rano ciocia zastanawiała się, skąd wzięły się smugi na jej jaśniutkich kafelkach… ;P Równie zastanawiająca była dla wszystkich dorosłych zagadka znikającego płynu do mycia naczyń ;)

www.pixabay.com

Myślę, że zarwana kanapa nie jest jakimś szczególnym osiągnięciem dzieciństwa. Sprężynowe tapczany i kanapy same się prosiły o skakanie na nich. My czyniłyśmy to podczas rodzinnych spotkań tak długo, dopóki ktoś z dorosłych się nie zorientował ;) Pamiętam też, że kanapy i fotele ucierpiały podczas moich zabaw z przyjaciółką z podstawówki. Bawiłyśmy się wtedy w Fort Boyard znany nam tylko z opowieści, bo pora emisji była tak późna, że nie było opcji wytrwać i obejrzeć na własne oczy ;) Wymyślałyśmy sobie różne zadania, a jednym z nich były stawy z piraniami umieszczone na podłodze pokoju. Trzeba więc było zręcznie skakać z kanapy na tapczan, fotel, krzesło, czy co tam było pod nogami, byle nie skoczyć na podłogę ;) Nic więc dziwnego, że sprężyny nie wytrzymywały… ;)


Jak już pisałam, kreatywne dzieci to skarb… Z pewnością nasze kreatywne pomysły pozbawiły naszych rodziców nie jednego włosa na głowie i nierzadko spędziły sen z powiek. Mimo wszystko, mam nadzieję, że moje dziecko będzie równie kreatywne, a mi nie pozostanie nic innego, jak porządnie ubezpieczyć mieszkanie i wprowadzić tą kreatywność na odpowiednie tory ;)
www.pixabay.com